Pewien elegancko ubrany dżentelmen z podróżnym kufrem i pyłem drogi na butach zatrzymał się w jednym z hoteli w Kansas. Był kupcem w trakcie długiej podróży w interesach i ktoś mu polecił ten hotelik jako miły, przytulny i… potrafiący zaskoczyć.
Już na recepcji rzuciła mu się w oczy tabliczka:
„Goście, kładący się w butach do łóżka, winni uiścić dodatkową opłatę.”
Ogarnęło go pewne zdumienie, mimo to bez słowa udał się do swojego pokoju. Zdjął kapelusz, położył kuferek pod krzesłem i zerknął na ścianę. Kolejna absurdalna instrukcja głosiła:
„Jeśli w pokoju zacznie padać deszcz, parasole są pod łóżkiem.”
Ze marszczonym czołem przeszedł do łazienki. I tu, nad lustrem spostrzegł napis:
„Jeżeli nie ma ręcznika, można posłużyć się firanką.”
Coraz bardziej zniesmaczony, wrócił do pokoju i usiadł na łóżku, które wydało mu się podejrzanie twarde. Obmacał materac i wtedy dostrzegł kolejne ostrzeżenie, tym razem napisane dużymi literami:
„Nie wyciągać cegieł z materaca.”
Uniósł brwi, wstał i ruszył na dół, by dowiedzieć się więcej. W hotelowym salonie, przy stoliku w cieniu lampy, siedział mężczyzna, który leniwie palił cygaro. Sprawiał wrażenie człowieka, który z niejednego pieca jadł chleb. Kupiec postanowił się przysiąść i przysunął krzesło, pytając:
— Nie zastanowiły pana te dziwaczne wywieszki w pokojach?
— Owszem, zastanowiły.
— To dlaczego pan korzysta z tego hotelu?
Nieznajomy uśmiechnął się, znów zaciągnął cygarem i odpowiedział spokojnie:
— Bo jestem jego właścicielem.
Podróżny spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Panie… to jakiś żart?!
— Owszem — odparł tamten, wypuszczając dym ustami. — I to całkiem niezły.
DWA SŁOWA OD OJCA PROWADZĄCEGO: