Opowiem dziś o kimś, kto pod koniec XX wieku stał się żywą legendą Wrocławia. Nie wiem, jak się naprawdę nazywał, ale mówiono na niego Jasiu Pawie Oczko. Jak widać na zdjęciu obok, do miana Apolla Belwederskiego nie aspirował. Szczerze mówiąc nie udał się matce naturze. Jednego oka w ogóle nie miał, a drugie – sprawiało wrażenie, jakby lada moment miało wypaść. Do tego wszystkiego palce miał zrośnięte żabią błoną, a specyficzne uzębienie i parę innych szczegółów upodabniały go do legendarnego Quasimodo.
Rozmawiałem z nim tylko raz – o czym zaraz opowiem. Mówił trochę niewyraźnie, ale na ogół mówił do rzeczy. Inna sprawa, że lubił się zgrywać i stąd może przyklejono mu etykietkę wrocławskiego świra. Nie byłem tego świadkiem, ale słyszało się tu i ówdzie, że gdy sobie łyknął, rozrabiał w tramwajach. Podchodził na przykład do kogoś, kto siedział zamyślony w wagonie, pochylał się i strzelał taką minę, że – jeśli to była kobieta – z piskiem wyskakiwała z siedzenia, a nieraz i z tramwaju. A potrafił swoją fizjonomią przemówić do wyobraźni, potrafił!
Usiłuje sobie przypomnieć, kiedy dokładnie spotkaliśmy się z Jasiem i wydaje mi się, że to było gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych. Wybrałem się wtedy z Darkiem, moim bratem, na piwo do knajpy „Miedzy mostami”. Darek zamówił cztery kuflowe, żeby nie chodzić dwa razy, bo kolejki były sakramenckie, i, gdy wracał z nimi do stolika, Jasiu Pawie Oczko, wsadził mu palce do jednego z kufli. To był jego sposób na piwo za friko. Nikt po czymś takim nie wziął browaru do ust. A że Darek miał spore poczucie humoru i dozę empatii dla osób, z którymi natura źle się obeszła, nie tylko dał mu to piwo, ale także zaprosił go do naszego stolika. Dzięki temu Jasiu wciągnął w siebie nie jeden, lecz trzy kufelki. My natomiast dowiedzieliśmy się z pierwszej ręki, jak to się stało, że stał się taki, jaki był, bo z początku – według jego własne relacji – wyglądał zupełnie inaczej.
– Jak to? – zapytał go Darek. – To od dziecka nie byłeś taki, jaki jesteś?
Jasiu go wtedy oświecił:
– Matula mi mówiła, że jak się urodziłem, to byłem piękny. Tylko w szpitalu mnie podmienili…
Skurwysyny! Żeby poczciwemu człowiekowi taki numer wykręcić. No ale skoro carycy rosyjskiej podmieniono dziecko, i to dziewczynkę na chłopca, wszystko na tym świecie jest możliwe. Pognałem więc do baru po następną kolejkę dla Jasia. Zapowiadało się bowiem nietuzinkowe słuchowisko…
POCZYTAJ O HISTORII WROCŁAWIAN, KTÓREJ NIE ZNAJDZIESZ W ŻADNEJ GAZECIE!
Na początek proponuję „Słodkie maleństwo z czwartego pietra”!
A ja pamiętam jak z ojcem byliśmy pod koniec lat 80 w piwiarni w okolicy Parku Południowego i tam podszedł do nas Jasiu i zaczął się szczerzyć a ojciec tylko do niego „Jasiu, co dzieci straszysz” i on się tylko uśmiechał i poszedł pewnie browara szukać 🙂
Znam historie jak pewnego wieczoru zaczepił pewnego jegomościa stojącego na przystanku pytając o papierosa, owy jegomość oddalił się w nieznanym kierunku ile tylko siły w nogach, historii było wiele a główne miejsce przesiadywania Jasia pawie oczko to oczywiście przejście Świdnickie. Pozdr
Proszę Pana fantazja wielką lecz masz „bohater’ pojawiał się w pod platanami na krzykach a nie między mostami a jego bazą były arkady w stronę krzyk i tam tak walił w garnek że robiło się słabo, mogę dopytać kierownictwa piwiarni pod platanami o szczegóły.
Napisałem tylko, gdzie go spotkałem, a nie gdzie najczęściej bywał. Ale jeśli będzie Pan na tyle uprzejmy i dopyta kierownictwa piwiarni „Pod platanami” o szczegóły, z chęcią uzupełnię swój post.
W którym miejscu była piwiarnia pod platanami ? Chyba coś Ci się pomieszało. Na Krzykach na pętli była knajpa ale pod „kasztanami.”
Naucz się czytać albo czytaj na trzeźwo! Nie piszę o knajpie „Pod Platanami” tylko „Między mostami”, która była przy ul. Witolda.
Słaba z Ciebie Wrocławianka, jeśli tego nie wiesz…
Paluchy wsadzał konsumentom w placki ziemniaczane w plackarni na rondzie powstańców śląskich tam gdzie teraz corte Verona
No tak, to prawda. Jasiu potrafił tworzyć indywidualny folklor Wrocławia. To jednak była osobowość i chyba dlatego przeszedł do historii miasta, że niewielu zdobyłoby się na takie pomysły, nie mówiąc o ich realizacji 😉
Jak Paryż tak i Wrocław miał swojego Quasimodo. Sympatycznie nie wygląda, ale skoro wytrwał, to musiał jakoś zarabiać, no chyba, że we wszystko palce wkładał. 😁
Ni wiem, w co jeszcze palce wkładał, ale emocje musiał tym wywoływać niemałe 😉 A co do porównania Paryża z Wrocławiem w tym kontekście, to trzeba przyznać, że coś w tym jest.
W placki ziemniaczane na Rondzie Piwst Śl tam gdzie stoi teraz Corte Verona
Nawiasem mówiąc, placki były tam prima sort! 🙂