Jan Brzechwa, portret olejny Celiny Sunderland
Jan Brzechwa, portret olejny Celiny Sunderland

Dzisiaj przytoczę historię, którą w 1959 roku opowiedział pewnej dziennikarce Jan Brzechwa. Ponieważ mało kto zna to zdarzenie, więc powtórzę je niemal dosłownie. Oddaję więc głos bohaterowi…

…pewnego dnia spotkałem się z moim przyjacielem, Erykiem Lipińskim. Spojrzał na nie spode łba i rzekł zgryźliwie:

– Poderwałeś mi dziewczynę.

– Mów wyraźnie, o co ci chodzi? Gdzie? Kto? Jaka dziewczyna?

– Kira.

– Nie znam żadnej Kiry.

– Nie udawaj, Kira. Świetna dziewczyna.

– Daje słowo, że nie znam.

– Sama mi powiedziała.

– Że niby co?

– Że niepotrzebnie tracę czas, bo zakochana jest w tobie.

– We mnie?

– Tak.

– To chyba jakiś kawał. Nigdy nie widziałem na oczy żadnej Kiry.

– To dziwne. Oświadczyła mi, że dzisiaj ma z tobą randkę w „Świteziance” i że jeśli chcę, to mogę przyjść i przekonać się.

– Pójdziemy razem.

Przed wieczorem udaliśmy się do restauracji. Zajęliśmy stolik. Obok siedziała śliczna blondynka w towarzystwie niepozornego faceta w okularach. Eryk zapytał:

– Nie znasz jej?

– Pierwszy raz ją widzę.

– Trzeba tę sprawę wyjaśnić.

Podszedł do stolika, przywitał się z Kirą i przedstawił się tamtemu panu.

– Brzechwa jestem – powiedział facet w okularach.

– Pani Kiro – rzekł Eryk – chciałem przedstawić pani mego przyjaciela.

Złapał mnie za rękaw, przyciągnął bezceremonialnie do stolika i rzekł z tryumfującą miną:

– Pozwoli pani… Pan Brzechwa. Pan Jan Brzechwa – dodał z naciskiem.

Facet w okularach zaprotestował:

– Przepraszam, ale to ja jestem Brzechwa.

– Pisarz?

– Tak, pisarz.

– Wobec tego trzeba będzie obejrzeć dowody osobiste, żeby sprawdzić, który z panów jest prawdziwy.

– Jestem tego samego – zdania rzekł mój sobowtór.

Sięgnął do jednej kieszeni, potem do drugiej, wreszcie oświadczył, że dowód osobisty zostawił w płaszczu. Wstał i spokojnym krokiem udał się do szatni. Czas upływał, ale facet nie wracał. Po prostu ulotnił się z kawiarni.

Kiedy sprawa się wyjaśniła, Eryk z właściwym sobie wdziękiem wyszedł z knajpki, rzucając mi ukradkiem spojrzenie pełne melancholii.

Zostałem sam z Kirą.

Początkowo była trochę onieśmielona, ale gdy siedliśmy do kolacji opowiedziała mi, jak zręcznie ów jegomość podszywał się pod moje nazwisko. I jak pomysłowo inscenizował związane z tym szczegóły. Obsypywał ją moimi książkami, jako ich autor, posyłał jej kwiaty i czarował z iście poetyckim wdziękiem.

Facet w okularach wykonał za mnie całą wstępną żmudną robotę i w gruncie rzeczy bardzo mi się przysłużył. Po prostu przygotował mi grunt do dalszej akcji.

Odtąd spotykałem się z Kirą codziennie. Eryk miał rację. To była świetna dziewczyna!

 

4 komentarze

  1. Niewykluczone, że ktoś też podszyje się kiedyś pod Pana, Panie Zbigniewie. Wszak Pan też jesteś pisarzem!
    A wujek google? Gdy już ktoś zaczaruje współczesną Kirę na poziomie wirtualnych konwersacji, to ona, po założeniu różowych okularów i w kompletnym zakochaniu w Pana słowach, uwierzy w każdą wersję Pana metamorfozy.
    I gdy dojdzie do zdemaskowania delikwenta, to też może Pan na tym tylko zyskać! Wszak są na tym świecie historie, które lubią się powtarzać!
    I może to jest akurat ta?

    Czytelniczka
  2. Świetna historia, bardzo sprytnie zainicjowana randka. Teraz już takich nie ma ani randek ani mężczyzn.

    Długo kazałeś na siebie czekać na witrynie, ale jak zwykle, warto było poczekać 🙂

    Anonim
    1. Dziękuję za cierpliwość.

      Ale z koncepcją, wedle której ma już takich mężczyzn, raczej bym się nie zgodził. Obecnie taka randka byłaby niemożliwa, gdyż współczesny “Brzechwa” nie miałby takich możliwości kamuflażu (wujek Google ma na każdego oko, zwłaszcza na pisarza). Ale myślę, że faceci, którym nie brakuje fantazji wciąż jeszcze są obecni i tym lepiej się mają, im mniej ich jest 😉

      ZBYSZEKN

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *