OPOWIEŚĆ DUCHA
Za życia byłem sceptykiem,
Po śmierci jestem nim jeszcze,
Za karę w nodze stołowej się mieszczę
I muszę poruszać stolikiem.
Strasznie zostałem skarcony,
Żem w spirytystów nie wierzył;
Zaledwiem bowiem żywot ziemski przeżył,
Dyabeł pochwycił mnie w szpony.
I zawlókł w ciemne czeluście,
Gdzie w ognia i siarki dymie
Ujrzałem tłumy narodu olbrzymie,
Tłok taki, jak na odpuście.
Widok, wyznaję to szczerze,
Był jednym z wspanialszych w świecie,
Trudno piękniejszy napotkać w balecie,
Lub w fantastycznej operze.
Wszystko tam było prześliczne:
Bengalskich ogni bez miary,
Zielone, krwawe, błękitne pożary,
Wybuchy zórz elektryczne.
Harmonia straszna i dzika,
Klątwy, krzyk, jęki, zgrzytanie,
Dyssonansami zalały otchłanie,
Jak Wagnerowska muzyka.
W płomieniach biedaczki dusze
Pocą się, smażą i skwierczą,
Wśród nich szatani chichoczą szyderczo,
Dziwne zadając katusze.
Te rozdzierają w kawałki,
Tamtej pakują w brzuch widły,
Innej znów w gardło kłąb gadzin obrzydły
I zdrój płonącej gorzałki.
Tu jakąś postać opasłą,
Co rączki składa pobożnie,
Na złotym zwolna obracają rożnie
I roztapiają na masło.
Tam dusze nadęte gniotą
Pod hydrauliczną maszyną…
Cudze łzy z wnętrza obficie im płyną,
I pozostaje z nich błoto.
Tam znowu poety marne
Karmią wierszami własnemi,
I wszystkie głupstwa, co pisał na ziemi,
Pchają mu gwałtem za karę.
Straszliwa nad wyraz męka:
Próżno się dławi i krztusi,
Te same brednie wiecznie łykać musi,
Choć nieraz jak bomba pęka.
Gdzieniegdzie orgia szalona,
Bezwstydne gody upiorów…
Świecą łby łyse dumnych senatorów
I nagie tancerek łona.
Aż któryś z szatanów bryźnie
Wiaderkiem gorącej smoły:
W ropuchy orszak zmienia się wesoły
I wszystko tonie w zgniliźnie.
Dworacy parami tańczą
Przed tronem u lucypera:
Każdy językiem proch ze stopni ściera
Z giętkością wiernopoddańczą.
Co chwila ten lub ów dworak
Pod nogą gruntu nie spotka,
Stoczy się w otchłań, gdzieś do piekieł środka…
Na zawsze przepadł nieborak!
Kiedy oglądam te dziwy
I w koło ciekawie patrzę,
Sądząc, że w loży zasiadam w teatrze,
Czart do mnie zdąża straszliwy,
W ręku wężowy bicz niesie
I wstrząsa groźne narzędzie,
I prosto na mnie zamierza się w pędzie.
Więc ja do niego: „Mój biesie!
„Próżno wężami byś chłostał,
„Wątpię, by to mnie bolało,
„Wszakże na ziemi zostawiłem ciało…
„Sceptycyzm, ten mi pozostał.
„Nie patrz się na mnie tak dziko,
„Porzuć tę pozę sceniczną!
„Bym mógł bez ciała czuć boleść fizyczną,
„To się nie zgadza z logiką.
„Ta groza piekielnej kaźni,
„Którą szerzycie z urzędu,
„Biorąc swe źródło z logicznego błędu,
„Polega na wyobraźni.
„Naiwne duszyczek zgraje,
„Które straszycie z rozkoszą,
„Sądzą, że różne męczarnie ponoszą,
„Cierpią, bo tak się im zdaje.
„Lecz mnie przerazić nie zdoła,
„Pomimo wszystkich swych zalet,
„Ten artystycznie obmyślany balet:
„Płomienie, siarka i smoła“.
Gdy tak przemawiam do czarta,
A dusze wkoło się kupią,
On pysk rozdziawił z miną śmiesznie głupią,
Że była widzenia warta.
Przez chwilę stał w niepewności,
Nie wiedząc, co ze mną pocznie;
Wreszcie mnie porwał i zaniósł bezzwłocznie
Do tronu szatańskiej mości.
„Z tą duszą kłopot mam — rzecze —
„Gdyż twierdzi, iż w braku ciała
„Nie będzie męki zadanej cierpiała
„I że ją ogień nie piecze.
„Z płonącej żartuje mazi
„I wszystko mieni kuglarstwem,
„Ten nędzny chłystek swojem niedowiarstwem
„Całe nam piekło zarazi.
„Wychodzi z odwiecznych reguł
„Zdarzenie to nadzwyczajne:
„Wszystkie instrukcye bądź jawne, bądź tajne,
„Zbyły milczeniem ten szczegół.
„Więc ty, monarcho szatanów,
„Co piekłem rządzisz tak mądrze,
„Myśl buntowniczą zdepcz w samem jądrze,
„Karę dla niego postanów“.
„Co — rzeknie piekielny władca —
„On się chce rządzić rozumem,
„Szczepi niewiarę pomiędzy dusz tłumem
„Ten cynik, ten świętokradca!
„Gdy tyle dostojnych osób
„Z ufnością smaży się w smole,
„On chce w wątpliwość podać piekieł rolę…
„Lecz znajdziem na niego sposób.
Spojrzał więc na mnie złowrogo
I rzekł po krótkim namyśle:
„Niech twoje losy będą odtąd ściśle
„Związane z stołową nogą.
„Będziesz obracał stół wszędzie —
Tak dalej rzecz ciągnął szatan —
„Gdzie pierwszy lepszy nieuk lub szarlatan
„Do tańca z tobą zasiędzie.
„Ktokolwiek tylko się uprze
„Z najpospolitszej gawiedzi,
„Będziesz zmuszony dawać odpowiedzi
„Na zapytania najgłupsze“.
„Łaski! — krzyknąłem — ach, łaski!
„Nie ujdę, jak widzę, kary,
„Lecz czyż na wieki mam cierpieć bez miary
„W ten sposób nędzny i płaski?!“
„Wiedziałem — czart się zaśmieje —
„Że ugnę twą hardą duszę,
„Lecz gdy cię widzę przystępnego skrusze,
„Przeto ci zrobię nadzieję:
„Gdy gusła i zabobony
„Nie znajdą w świecie czcicieli,
„Gdy każdy prawdę od błędu oddzieli,
„Będziesz od kary zwolniony“.
Poznałem, że drwił szkaradnie,
Cedząc te słowa łaskawsze,
I że mi w służbie ciemnych potęg zawsze
Obracać stoły wypadnie.
Wszelkie złudzenia zbyteczne,
Od kary się nie wykręcę:
Nic nie położy kresu mojej męce,
Bo głupstwo ludzkie jest wieczne.
MÓJ KOMENTARZ:
Asnyk zawsze kojarzył mi się z poezją romantyczną. Nie wiem dlaczego, być może, że jego sposób pisania był podobny do wielkich poetów tamtej epoki. Nie znam wielu wierszy z jego twórczości, ale zachęciłeś mnie Zbyszku na tyle tym wpisem i komentarzem, że czas najwyższy sobie o nim przypomnieć🙂