WSZELKI DUCH PANA BOGA CHWALI!

Lubię bezpośredni kontakt z czytelnikiem. Przytrafiają mi się wówczas niebywałe historie. Sam bym ich na pewno nie wydumał. A tu raz, dwa, trzy i jest! Nie dość, że dają do myślenia, to jeszcze trzepią człowiekiem, gdy potrzeba. Ot, choćby coś takiego, co miało miejsce jakiś rok temu. Niby to już rok minął, a stale mi to siedzi „pod zadaszeniem”. Do rzeczy jednak, żeby się zbytnio nie rozwodzić…

Otóż przyszła do mnie pewna pani, wzięła książkę do ręki, przyjrzała się stronie tytułowej i mówi:
– Wszelki duch Pana Boga chwali! A skąd pan się tutaj wziął?
Po takich słowach każdy chyba byłby zdumiony, ja także. Ale mówię jak jest:

– No jak to skąd? Przecież nie spadłem z nieba. Przyjechałem tu samochodem.

– No tak, ale co pan tutaj robi – uściśliła swoje pytanie.
–  Szczerze mówiąc nie wiem sam, jak to nazwać  – zastanawiałem się na głos – ale na swój prywatny użytek nazywam to promowaniem twórczości.
A ona na to jeszcze bardziej zdziwiona:
– Tu, w Miliczu?
– A czemu nie? – tłumaczę się. – Miasto jak miasto. Ludzie jak wszędzie.
Wtedy ona mówi:
– A ja myślałam, że pan od dawna nie żyje.
No, tego to już się zupełnie nie spodziewałem. Zrobiło mi się nawet jakoś nieswojo, że ktoś uważa mnie za umarlaka. Ale staram się niczego nie dać po sobie poznać, tylko pytam:
– A skąd pani ma taką informację?
– No z Internetu! – wyjaśnia mi kobieta.

Zakląłem w duchu i pomyślałem sobie: „Grunt to mieć oddanych wrogów!”. Ale na zewnątrz starałem się niczego nie dać po sobie poznać – jak to się mówi trzymałem fason.
– Jak pani widzi żyję – odpowiadam jej – i w dalszym ciągu piszę książki.
Kobietka wyraźnie ucieszyła się z tego powodu, dodając zarazem:
– Lubię pana czytać. Chętnie przeczytałabym coś nowego…
– A którą z moich książek ostatnio pani czytała?
– Niech no sobie przypomnę – zastanowiła się przez chwilę, po czym zawołała: – O, mam! Ostatnio czytałam „Raz w roku w Skiroławkach”.
I w tym momencie mgła opadła. Zmuszony byłem wyjaśnić pani, że nazywam się Zbigniew Niedźwiecki, a nie Zbigniew Nienacki. Na jej twarzy rozlał się grymas zawodu i, ku memu nieukontentowaniu, powzięła decyzję, że jednak nie zostanie moją czytelniczką.

Ale wierzcie mi, poczułem się niemal tak, jakbym zmartwychwstał! Pomyślałem sobie wówczas:

– Może i Nienackim nie jestem, ale przynajmniej żyję.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Fade-in przy przewijaniu