KTO PAMIĘTA ŚWIAT KSIĘŻNEJ DAISY?

W lutym 2012 roku zmarła Florence Green – ostatnia znana osoba, która służyła podczas I wojny światowej, choć nie na froncie, lecz jako kelnerka w bazie sił powietrznych Wielkiej Brytanii. W styczniu 2010 roku w wieku 114 lat odeszła Kama Chinen, ostatnia Japonka urodzona jeszcze w XIX wieku. Pamiętała czasy, gdy po ulicach Tokio jeździły powozy, a wieczorami zapalano lampy naftowe. W czerwcu 2009 roku świat pożegnał Millvina Dean, najmłodszą pasażerkę „Titanica”, która ocalała z katastrofy mając zaledwie dwa miesiące. Dziś już nikt spośród ocalałych z tamtej tragedii nie żyje.

Czy ktoś jeszcze wspomina pierwsze loty braci Wright z 1903 roku, które rozpoczęły erę podniebnych podróży? Albo czy żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają pierwsze igrzyska olimpijskie ery nowożytnej w Atenach w 1896 roku? Minęły dekady od czasu, gdy świat żegnał Lwa Tołstoja w 1910 roku czy wielkiego reformatora Piotra Stołypina, zamordowanego w 1911 roku. Dziś nikogo już nie ma, kto mógłby opowiedzieć, jak wyglądała Europa pod rządami cesarza Wilhelma II czy cara Mikołaja II. Wszystko to stało się częścią historii, oddzielonej od nas murem zapomnienia – jak napisał kiedyś pewien kronikarz: „czas zasypuje ślady ludzi, aż pamięć o nich staje się własnością tylko ksiąg i archiwów”.

Pisanie o księżnej Daisy to pisanie o świecie, który przestał istnieć. To dziwne, niemal mistyczne uczucie. Czasem wychodzę na ulicę i wyobrażam sobie ludzi z tamtej epoki, jak przechodzą obok mnie: damy w powłóczystych sukniach, dżentelmenów w surdutach i cylindrach na głowach. Mijają mnie karety i dorożki sunące ulicami Wrocławia, spotykam wieśniaków na targu wokół ratusza oraz konnych żandarmów. Są tak realni, że chwilami mam ochotę się do nich odezwać. Raz nawet ukłoniłem się jednej pani. Chciałem coś do niej powiedzieć… Ale, niestety, nie widziała mnie; patrzyła w moją stronę, jakbym był utkany z powietrza. Cóż, jestem jej przyszłością, a ona moją przeszłością. To za daleko, by rozmawiać ze sobą twarzą w twarz.

Wracam więc do domu, otwieram kajet i skrzętnie notuję. Potem wklepuję te słowa do laptopa. Mógłbym to robić od razu na komputerze, lecz mam wrażenie, że w pewien sposób sprofanowałbym to, co widziałem. A ja chciałbym zachować klimat tamtych czasów, choćby tylko dla siebie. W głębi duszy mam jednak nadzieję, że atmosfera, którą próbuję zaczarować w słowa, odezwie się między wierszami, gdy któryś z moich czytelników weźmie do ręki „Błękitną tożsamość”. A być może zdarzy się tak, że kiedy znów wybiorę się na spacer sto trzydzieści lat wstecz, obok mnie będziesz kroczyła Ty – zaczytana w mojej książce…

Jeśli czujesz niedosyt, zapraszam na dłuższe rendez-vous między stronicami KSIĄŻKI!  Może spotkasz tam również siebie…

0

Możliwość komentowania została wyłączona.

Fade-in przy przewijaniu