„Niedaleko rzeka rzeczki / Poszły panny na porzeczki / I napadły hu hu hu…”. Brzmi to niewinnie, prawda? Ot, taka ludowa piosneczka. W rzeczywistości jednak tekst przyśpiewki uchodził za frywolny. „Iść na porzeczki” w języku dawnej liryki miłosnej oznaczało współżyć cieleśnie, podobnie jak zrywać jabłka (zakazane owoce), albo – w przypadku dziewcząt – zbierać żołędzie ewentualnie grzyby. Nasi pradziadowie nie byli tacy bezpośredni jak my, stosowali wiele subtelnych przenośni w swojej mowie miłosnej. Pięknym, lecz zapomnianym określeniem jest na przykład „żegluga Wenery”. Rzeka jest w nim symbolem łona kobiety, a port waginy. Dlatego o kimś, komu nie udały się zaloty mówiono, że „nie doprowadził okrętu do portu”.
Osobiście pamiętam, że jeszcze niedawno uczono dzieci piosenki „uciekaj myszko do dziury / bo cię tu złapie kot bury / a jak cię złapie kot bury / to cię obedrze ze skóry”. Kto dzisiaj wie, iż dawnymi czasy ta piosenka nie była przeznaczona dla dzieci. Kot był symbolem kochanka, który nocą skrada się bezszelestnie we wiadomym celu. Nawiązuje do tego inna z przyśpiewek, w której – na pytanie matki do córki – kto był u niej w nocy, odpowiedź brzmi, że to kot narobił tyle hałasu. Dalsza część przyśpiewki opowiada: „pytała się matka córy / czy ma kocur pazury?”. Na co córka odpowiada: „jakeś stara, takeś głupia! / „a czym by sięgał do dziury”. I od frazy staje się jasne, co znaczy „zapuścić kota do mięsa”.
Kiedy dziś czytamy teksty dawnych piosenek, nie przychodzi nam na myśl, że mogły one wyzwalać chucie. Niewinne słowa „dziewczyna poi konia” albo „konik depcze ogródek” wcale nie były takie niewinne, jakby się mogło wydawać. W oczach niejednej dziewoi rozpalały ogniki, a kawalerom napinały cięciwy. Symbolami męskiej potencji w pieśniach ludowych był wtedy „dyszel”, „gwóźdź”, „krężel” – czyli walec, „kiełbaska”, „żołądź”, a przede wszystkim „koń”. Mało zrozumiałe słowa piosenki weselnej: „a czy to ja kaleka / czy to nie mam konika?”, stają się dzięki temu o wiele jaśniejsze. Nasze prababcie doskonale wiedziały, czego słuchały…
Jeśli chodzi o symbolikę kobiecej potencji, to niektóre zwroty przetrwały do dzisiaj – na przykład „wianek”. Dlatego rozumiemy, co znaczą słowa „w poczciwości się Marysia chowała / przy świecy swój wianuszek oddała”. „Przy świecy” oczywiście ma znaczenie kościelnego związku przy świecach, a nie przy fantazjowaniu ze świecą w ręku. Proszę nie mylić! Wracając jednak do symboliki erotycznej związanej z kobietą, otóż takie określenia jak „pierścień”, „rynienka”, „kądziołka” czy „skrzynia malowana” wyszły już dzisiaj zupełnie z użycia. Trochę szkoda, bo wiele z nich wskazywało na ogromną fantazję kochanków. O, choćby takie nazwy, jak „bandurka”, „bober”, „grzesiu”, „włosiany gaik”. No niespotykane! Albo nazywanie kobiecych piersi „drażniątkami” (ładnie także brzmi pięścidełkami). Ileż w tym poezji erotyzmu, prawda?
Przyznam, że dopiero parę lat temu odkryłem, jak zmysłowe działanie mogą mieć słowa. To spóźnione odkrycie było dla mnie o tyle frustrujące, że przecież często spotykałem się z nim w literaturze. Ale cóż, lepiej późno niż wcale! Od tej pory wytrwale trenuję, by umieć słowem wywołać drżenie na skórze…