Dziś moja ostatnia noc na Prądzyńskiego. Mam świadomość, że coś się kończy i nigdy już nie powróci. Chodzę po pustym mieszkaniu, w którym pozostało już tylko łóżko, i wspominam szczegóły zdarzeń opatrzonych pieczęcią nieodwracalnej przeszłości. Tu zdarzyło się to, tam zdarzyło się tamto – każdy skrawek podłogi ma swoje wspomnienie. Dopóki istnieję, te chwile będą żyły we mnie, ale żadna z nich nie jest wieczna, przeminą wraz z chwilą, z którą wydam ostatnie tchnienie.
Zamknąłem już magiczne zwierciadło na tle ściany w kolorze porannej kawy z kochanką. Pamiętam, że miałem rozchylić skrzydełka lustra, gdy pojawi się ktoś, kto sprawi, że będę się uśmiechał do siebie. Nie udało się. Ale czy miałbym w czym zaparzyć małą czarną z miodem? Nie ma tu już niczego i nie będzie, mimo że tak wiele zostawiam po sobie. Spacery o trzeciej w nocy, długie rozmowy przez telefon, spojrzenia w oczy. To już się nie zdarzy. Nikogo nie odprowadzę do domu, nikomu nie pomacham przez okno. Nie wezwę taksówki, nie odbiorę smsa.
Skończyła się stara historia, zaczęła się nowa. Życie…
Nowe życie, to zmiany miejmy nadzieję, że na lepsze. Czyżby przeprowadzka? Smutkiem wieje od Ciebie Zbyszku.
Jaki wiatr, takie wianie. Ale wystawiłem się już do niego odpowiednią stroną, tak że może mi nawiać wiadomo gdzie 😉