Gdy dziś na płótnach malarskich ogląda się sceny z życia XIX-wiecznej arystokracji, jedno szczególnie rzuca się w oczy – damskie stroje. Kobiece kreacje olśniewają wyrafinowanym pięknem, nieskończoną ilością barw i pomysłów. Niektóre damy z towarzystwa – a wśród nich także księżna Daisy – przypominały chodzące bukiety. Chciałoby się to zobaczyć na własne oczy, być na takim balu, przyjęciu towarzyskim. Niestety, to już niemożliwe. Możemy polegać wyłącznie na obrazach, a tu i ówdzie opisach.
A skoro mowa o tych ostatnich, przygotowałem dzisiaj niespodziankę dla czytelników. Przypadkowo natknąłem się na opis, który zostawił nam Hipolit Taine. Należał on do stałych bywalców salonów paryskich, więc na własne oczy mógł oglądać te olśniewające spektakle bogactwa. Szczegóły, które znajdziecie poniżej wskazują, że musiały one zrobić na nim niemałe wrażenie. Taine jednak nie pokazuje tego świata tylko od zewnątrz, ale także od wewnątrz. Chłodnym męskim okiem odsłania przed nami świat „koronek, falbanek i tiuli”, jak również to, z czym było to związane dla mężów. Poczytajmy…
„Nie ma prawdziwych wieczorów bez kobiet pięknie wystrojonych, a nie mając sześćdziesięciu tysięcy franków rocznego dochodu, niepodobna się stroić, ani dekoltować. (…) Prawdziwa strojna toaleta, to cały poemat. Znać gust i wybór w każdej wstążeczce atłasowej, w jej dobraniu i przypięciu, w jedwabiach różowych, w delikatnym, srebrzystym blasku atłasu, we w wszystkich tych kolorach tęczy, których blask łagodzą, osłony gipiurowych koronek, bufki tiulu i falbanki, drżące za każdym poruszeniem. Ramiona, policzki i szyja znają ten delikatny różowy odcień, podniesiony jeszcze tym puszystym otoczeniem piórek i koronek.
To wszystko co nam pozostaje z dawnej poezji i one to rozumieją doskonale! Jaki talent, jaki zmysł do wyszukiwania tego wszystkiego, co by najlepiej w oczy w padać mogło, pieszcząc je przyjemnie; te staniki białe, tak wpadające do figury, te barwy mieniącego się jedwabiu! Przy oświetleniu niepodobna jest ich wieku określić, białość olśniewająca ramion rzuca blaski na zmarszczki maleńkie na twarzy. Wiedzą one dobrze o tym.
Dwie przyjaciółki siedzą tam obok kominka, (są one może przyjaciółkami, bo odbijają dobrze jedna na tle drugiej). Pierwsza o wspaniałych, okazałych kształtach, nadzwyczaj wyciętym staniku, bez nieprzyzwoitości jednak, na głowie diadem brylantowy, naszyjnik na piersiach, podobnych do blondynek, które wyszły z pod pędzla Rubensa, ubrana w jasnożółtą suknię jedwabną, obszytą falbankami i koronkami. Wszystko to porusza się i szeleści za każdym poruszeniem. Światło pada na połyskujące ramiona, i pozostaje na nich. Obraca z wolna głowę i wielkimi swymi oczyma spogląda na ciebie śmiało i zimno. Jej towarzyszka w aksamitnej sukni, wyciętej w karo na przodzie, jak za czasów Henryka IV, z bogatym obszyciem koronkowym okala twarzyczkę, jak starożytną kameę.
Te wszystkie cudne zjawiska są na chwilę, nie należy się przy nich zatrzymywać, bo urok staje się silny, można się w nich zakochać. Patrząc na nie, wyobrażałam sobie, co się ukrywa pod tą osłoną. Jedna z nich żyje ze swym małżonkiem jak pies z kotem, widują się tylko raz dziennie, przy obiedzie. To jej stroje są powodem niezgody. Przysiągłbym, że jeszcze dziś rano się o to kłócili. Mają 60 000 franków rocznego dochodu, a sam rachunek od szwaczki wyniósł w zeszłym roku 18 000. Mąż musiał użyć spowiednika, żeby wpłynął na tę rozrzutność żony. Trzeba brać tych ludzi za tych, kim są: za aktorki i aktorów. Najzabawniejsze, że płacą, aby nam się przypodobać”.