Zaduszki. Idę na cmentarz, by odwiedzić grób swej duszy. Pamiętam jak dziś, kiedy umarła i szedłem za jej trumną… Ani łzy nie uroniłem, ani nie jęczałem, zawodząc jak baby płaczące na pogrzebach.
Szedłem z głową bezczelnie i wysoko wzniesioną za trumną mej zmarłej duszy jak obcy, jak widz obojętny i zęby zaciskałem, by… śmiechem nie parsknąć bluźnierczym. Szedłem sam jeden!
Skromny to był pogrzeb, jak zresztą pogrzeb tych wszystkich dusz, które spodziewają się, że po ich śmierci ziemia się ruszy z posad i runie w otchłań nicości.
O, dumna była ma dusza, jak żebrak hiszpański!…
I dzika, jak tygrysica w dżunglach indyjskich…
I smutna aż do załkania się…
I wierząca w cud bajki o szczęściu…
I naiwna do obrzydzenia…
Chodziła często na rozstaje dróg, gdzie przechodzili podróżni z dalekiej wędrówki życia i nogi im obmywała z pyłu; wieńce z barwinku i wrzosu plotła, kładąc im głowy i witając ich czystą łzą wzruszenia…A podróżni głodni byli i chleba chcieli, więc śmiali się z duszy mej, złym śmiechem ludzi głodnych, kpili z niej i precz odganiali szyderstwami i kułakami…
W zwarty, ściśnięty tłum ludzi, zgiętych we dwoje w pokłonie służalczym przed bożkiem Złotego Cielca, szła dusza ma głupiutka i ludziom we dwoje zgiętym grzbiety prostowała i głowy podnosiła w bezkręgowym karku zgięte — słońce im wskazując złote i niebo lazurowe.
A ludziom, w proch ziemi wpatrzonym, głowy opadały z powrotem ku ziemi. Bezkręgowe grzbiety uginały się wiotko do stóp cokołu Złotego Cielca, bo życie już całe w tej postawie przetrwali. I oni, i ich dziady i pradziady.
— Idź precz, idiotko! — mówili.
O, wolna dusza ma była!
Wśród pomruków czarnej, złej nocy podkradała się pod zasieki i rowy, pełne czających się do skoku ludzi i brała ich za ręce, niby dzieci zbłąkane, wiodąc ku wrotom starego, ogromnego jak świat kościoła świętości ludzkich, gdzie dzwony biły spiżowe, na Jutrznię Ducha zwołując na Święto Zmartwychwstania Człowieka…
A ludzie, krwi żądni i dóbr swych braci, w pół drogi stawali i wyjąc z wściekłości na głupiutką duszę — szubienicą i stryczkiem grozili.
I kochać umiała ma dusza!…
Umiała kochać przeczystą miłością bez granic i czasu; tonąć w oczach kobiecych, jak ptak w lazurowej dali nieba; widzieć kochankę swą w królewskich fantasmagoriach czaru i boskości i oblekać ją w purpurę zaziemskiego majestatu…
A kiedy ta, którą naiwna ma dusza czciła niby święte tabu, niby wyczarowaną, cudną królewnę z bajki, na jarmarku życia cenę w brzęczącej monecie na siebie ustaliła — padła głupiutka dusza w proch i skowycząc z bólu u stóp przepięknej, wierszem cudacznym prosiła: Wróć!…
„Gdy będziesz cierpieć, ja ciebie pocieszę.
A gdy się zbrukasz, wówczas wiedz, ty droga.
Ja cię wysłucham i ja cię rozgrzeszę,
Bo taką władzę mam daną od Boga“.
— Zapłać! — odrzekła kobieta.
Niesłychaną ilość głupstw popełniła ma dusza za życia. Ogromną moc głupstw!
Świniom płukała kilka razy dziennie koryto; hienom deklamowała długie dytyramby o dżentelmeństwie i honorze; bykom i krowom czytywała po stajniach historię kultury, a kobietom mówiła o… wierności i cnocie.
Ot, głupiutka!…
Przyznacie sami, że z taką ekstrawagancką, histeryczną istotą, jaką była moja dusza, żaden normalnie myślący człowiek nie wytrzymałby. Ja przecież muszę żyć, zarabiać, zjeść czasem kotlet wieprzowy i pisywać do gazet — a taka dusza jest tylko człowiekowi kamieniem u nogi. Dobrze, że ją diabli wzięli!…
Na Zaduszki jednak pójść wypada. Kupiłem nawet dla nieboszczki świecę za pieniądze, które otrzymałem za ten felieton. Niepotrzebny to w prawdzie wydatek, ale zawsze — jakoś wypada.
(RAORT)