Prezentacja gości

W czasach, w których żyła Daisy, przedstawianiem gości na dworach zajmował się specjalnie wyznaczony do tego lokaj. Ale nie wszystkie spotkania pośród arystokratów miały charakter oficjalny. W mniejszym gronie to pani domu była zobowiązana zaprezentować innym nowe osoby – nie tylko z imienia i nazwiska, ale również wymieniając stanowisko społeczne, zajęcie oraz zasługi. Zebrani chcieli wiedzieć, z kim mają do czynienia, komu się jak ukłonić, dla kogo schlebiać, a kogo zaszczycić widokiem własnych pleców. Jeśli osoba była niepoczesna – jak wówczas mawiano – szkoda było dla niej tracić czas. Taka znajomość niczego nie dawała, niezależnie od walorów osobistych poznanej osoby.

Z drugiej strony nowa znajomość z wpływowym arystokratą, ustosunkowanym politykiem albo chociaż bankierem, to już było coś! Dawało jakieś perspektywy, a przynajmniej nadzieję. Nad taką osobą wznosiły się całe tumany dymu kadzielnego. Z ust i oczu płynęły wyrazy zachwytu. Dzięki temu wiadomo było, kto jest kim w towarzystwie.

W jaki sposób przedstawiało się osoby tytułowane? Pierwsza prezentacja gości była momentem, w którym wypadało wymienić tytuł. Daisy przedstawiała gościa mówiąc na przykład baron von Stumm albo hrabina Brockdorf. Nie mogła natomiast powiedzieć „pan baron” albo „pani hrabina”. Dlaczego? Ponieważ takiej formułki używały tylko osoby niższej kondycji lub służba. Być może zagłębiając się w literaturę XIX-wieku nigdy nie zwracałeś uwagi na takie  drobiazgi, ale jej twórcy doskonale zdawali sobie sprawę z tych reguł, o czym świadczą cytaty zamieszczone w pierwszej ramce.

Ale to jeszcze nie wszystko, jeśli chodzi etykietę, jaka obowiązywała, gdy prezentowano gości. Kogoś młodszego zawsze należało przedstawić starszemu, a nie odwrotnie. Osobę o niższej pozycji społecznej komuś, kto stał wyżej w hierarchii. Mężczyznę kobiecie, nigdy zaś kobietę mężczyźnie. Kłopoty zaczynały się wtedy, gdy zachodziła potrzeba przedstawienia sobie osób tej samej płci, będących mniej więcej w tym samym wieku i zajmujących podobne stanowiska. By nie obrazić ani jednej, ani drugiej, stosowano często zabieg polegający na tym, że wskazywano obiema rękoma jednocześnie, patrząc w tym czasie raz na jedną, raz na drugą osobę.

Łatwo było się w tym wszystkim pogubić, prawda? Znając wiele osób z towarzystwa, Daisy musiała borykać się z jeszcze innym problemem. Czasami pamięć po prostu odmawiała posłuszeństwa i zapominało się imienia i nazwiska danej osoby. Wtedy stosowano następujący wybieg. Gospodyni pytała:

– Czy zechciałby mi pan podyktować swoje nazwisko? Nie dalej jak wczoraj miałam kłopot, pisząc je… A nie chciałabym popełnić błędu ortograficznego.

Gorzej jeśli rozmówca przejrzał ten wybieg i odparł:

– Niech pani nic sobie z tego nie robi. Moje nazwisko pisze się tak, jak się wymawia.

Wtedy pozostawało tylko ratować się ucieczką. Sytuację taką opisał Marcel Proust w powieści Sodoma i Gomora, której fragment również zamieściłem powyżej. Jak z tego widać, już wstępna prezentacja gości mogła nastręczyć wielu trudności. Dlatego etykiety towarzyskiej uczono się ze specjalną starannością. A Daisy słynęła z tego, iż w odróżnieniu od niemieckich księżnych, których etykieta była “przytłaczająca”,  “jej maniery czarowały całkowitą naturalnością”.

OD AUTORA:

Jeden komentarz

  1. Etykieta dworska to jeden z bardziej skomplikowanych kodeksów obyczajowych. Od najmłodszych lat przyswajana, a mimo to nie gwarantowała sukcesu towarzyskiego i wizerunkowego w każdej sytuacji. Swoją sztucznością ograniczała bycie sobą, ale jednocześnie uczyła szacunku.

    Chociaż wydanie III tomu książki o Daisy przeciąga się w czasie, to cieszę się, że choć małe fragmenty można przeczytać na Witrynie. Czekam na ciąg dalszy… 🙂

    Katarzyna R

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *