Evans Smith, żona Mackintosha Smitha była istotą raczej szczęśliwą. Miała do swojej dyspozycji dobrze zarabiającego męża, auto, „baby”, śliczną nurse do „baby ” i dwa ukochane syberyjskie charty. Harold Smith, syn milionera, grywał co dzień z Evans w tenisa. Któregoś dnia, gdy wracali pod wieczór z kortów , Harold zapytał się nieśmiało:
— Czy mogę pocałować cię mój miodzie („honey”)?
— Dobrze, ale gdzie? — odparła Evans.
— To miejsce jest świetne, uważam — rzekł Harold, prowadząc ją do ławki otoczonej krzakami bzu.
Pocałunek w Ameryce jest ślubem dla czystych mężatek toteż oboje przysięgli sobie pocałunek dozgonny.
— Ale czy Mack zgodzi się na rozwód ? — zaniepokoiła się Evans.
— Zgodzi się na pewno — odparł syn milionera.
— Hallo Mack! — zawołała Evans, wchodząc do pokoju męża. — Rozwodzimy się! Wychodzę za mąż za Harolda Smitha!
— All right — odparł Mack i od razu zadzwonił do znajomego adwokata Salomona Crawforda.
Podział majątku państwa Smith odbył się w najzupełniejszej zgodzie.
— Baby oczywiście zostanie przy mnie — rzekła Evans, a widząc wydłużoną minę męża, dodała szybko: — Zostawię ci za to nurse, dla baby jest ona stanowczo za młoda.
— Yes — uśmiechnął się szeroko Mack.
— Ja wezmę stolik do bridża, a ty zatrzymasz karty.
— Aoh ! — ucieszył się Mack.
— Auto zostanie przy mnie. Był to prezent od ciebie, a prezentów nie wypada nikomu odstępować.
— Yesss — zasmucił się Mack.
Rozwód był na najlepszej drodze, i Evans z Haroldem szukali już po New Yorku miłego mieszkanka, gdzieby mogli „całować się dozgonnie”.
Nagle, można powiedzieć, jak graty z jasnej szafy, spadła na nich niespodziewanie kwestia psów.
— Dobrze, ale co będzie z psami? — zapytała męża któregoś dnia Evans. — Przecież Palmers i Company nie mogą być rozdzieleni, to jest jedno z najbardziej kochających się małżeństw wśród naszych bliskich.
— Psy zostaną przy mnie — odparł stanowczym głosem Mack. — Ty masz Harolda — dodał ponuro.
O czy Evans zaszły łzami.
— Co to ma jedno do drugiego? Harold nie może mi zastąpić moich psów. Trudno żebym męża traktowała jak psa, to znaczy żebym z nim ganiała po ogrodzie, bawiła się na dywanie…
— Bawiła się na dywanie… — w zamyśleniu powtórzył Mack — a ja słyszałem że w niektórych domach… że niektóre małżeństwa…
— Poza tym psy są tak przywiązane do mnie… — dodała Evans, wycierając nos.
— Niech więc adwokat rozstrzygnie — rzekł grobowym głosem Mack, podchodząc do telefonu.
Mecenas Salomon Crawford przybył jak mógł najszybciej i zastał państwa Smithów siedzących na przeciwległych rogach salonu, załzawionym wzrokiem, wpatrzonych w oba charty bawiące się rękawiczką pani domu na środku salonu.
— Dear Crawford — zaczął Mack, — niech pan nam poradzi co robić? Moja żona nie chce mi zostawić tych psów, a ja nie mogę zostawić mojej żonie tych… tych psów. Zanadto jesteśmy do nich przywiązani oboje.
— Hmm, a czy nie można by ich rozdzielić: suczkę zostawić panu a psa pani?
— Wykluczone! — żywo zaprzeczyli oboje — to jest jedno z najbardziej kochających się małżeństw w USA.
— Wobec tego — rzekł po chwili zastanowienia adwokat — niema innej rady tylko psy same muszą rozstrzygnąć, do którego z was obojga chcą należeć. Państwo tak jak siedzicie na przeciwległych rogach salonu równocześnie zawołacie na psy po imieniu. Do kogo psy pierwej przybiegną, ten stanie się ich właścicielem .
— Świetnie! Znakomicie! — zawołali państwo Smith.
— A więc zaczynamy! Na „raz” państwo rozsiądą się wygodnie, na „dwa” otworzą usta, na „trzy !” zawołają jednogłośnie psy po imieniu.
— Palmers! Company! — zabrzmiało jednocześnie z dwóch przeciwległych stron.
Charty machnęły ogonami, spojrzały na pana, później na panią, wykonały kilka susów w stronę Evans, potem podskoczyły w stronę Macka, w końcu wróciły na swoje miejsce na środku salonu, szczekając rozpaczliwie.
— Palmers tu! Company do mnie! — wołali państwo Smithowie z wypiekami na twarzach, ale psy nie ruszyły się z miejsca, i tylko żałosne „uał! uał!” wydobywało się z ich otwartych paszcz.
Małżeństwo spojrzało po sobie — psy uspokoiły się i w pozie sfinksa z wyciągniętymi naprzód łapami, uśmiechały się do swoich państwa, dyszącymi pyskami.
Pierwszy odezwał się Mack.
— Droga Evans — rzekł. — Czy nie poświęciłabyś się dla naszych kochanych zwierząt i czy nie zostałabyś przy mnie? Sama widzisz, że nie można ich pozbawiać towarzystwa jednego z nas, są tak do nas obojga przywiązane. Company, bez mojego codziennego drapania ją w brzuszek, wyobrażasz to sobie?
— A Palmers! Czy myślisz że ty byś potrafił przyprawiać mu taką zupkę jaką on lubi? To potrafi tylko kobieta — westchnęła Evans.
— Słowem — rzekł z poczciwym uśmiechem Salom on Crawford, — państwo wstrzymują kroki rozwodowe?
Yesss — szepnęła Evans, a Mack z radością przytaknął temu. A po chwili zaś dodał:
— Proszę cię Evans, bądź tak dobra, zadzwoń do twego kochanego Harolda i wytłumacz mu w delikatny sposób, że na razie z waszych matrymonialnych projektów nic być nie może… Aha! — i zaproś go na naszą niedzielną party, niech wie, że nie mamy najmniejszego zamiaru zrywać z nim bliższych stosunków.
Magdalena Samozwaniec
I to się nazywa zgodnie we wszystkim małżeństwo, nawet rozwodu dla dobra “dzieci” (psów) nie wzięli. 🤣😂🤣😂. Tacy normalni, na styl amerykański 😆
Jak zwykle poczucie humoru Cię nie opuszcza😊